niedziela, 16 listopada 2014

Początek...

Każda historia musi mieć jakiś początek. Moja zaczęła się od czegoś co dla współczesnego nastolatka oznacza koniec świata,. Cwane, przebiegłe i wygłodniałe dzieciaki bawiąc się przegryzły światłowód, którego technicy nie zdążyli jeszcze wkopać w ziemie i w ten sposób odcięły mi dostęp do internetu . Znudzony ciągłym gapieniem się na żółty trójkąt w pasku zadań, wyczyściwszy historię przeglądarki ostatniej sesji ,postanowiłem w końcu wyjść z domu, by zaczerpnąć nieco świeżego powietrza. Odsunąłem fotel od biurka, podniosłem swe zacne cztery litery i powolnym krokiem ruszyłem ku wyjściu. Wyszedłem z zamiarem położenia się w cieniu starego dębu, pod którym garażował mój poczciwy żuk  i drzemać tam przez resztę dnia, gdy nagle coś nie wytłumaczalnego, nie do pojęcia zaczęło się ze mną dziać.  Znieruchomiałem, wytrzeszczyłem oczy, piana zaczęła mi się toczyć z ust, przewróciłem się na trawnik i dziwna siła wsunęła mnie pod żuka, nigdy sam pod niego nie wchodziłem bo bo się bałem, żuk nie był pierwszej nowości. Zacząłem się zwijać w potwornych konwulsjach, przez myśli przepływało kilka powtarzających się słów niczym mantra. Trociny, las, musisz iść, ratuj... i tak w koło macieju . Po chwili zacząłem wykonywać czynności, które kazała mi robić podświadomość, wewmętrzny głos. Złapałem butelkę wody, wziąłem polarną ocieplaną kurtkę z wieszaka, ubrałem buty i przekroczyłem próg domu. Mimo, iż na niebie nie było widać żadnej chmurki, a temperatura nie miała w planach spaść poniżej 25 stopni przez najbliższe sześć godzin, wolałem mieć coś w razie deszczu. dźwięk trzaskającej furtki obudził śpiącego w cieniu psa sąsiada, ludobójca od razu rzucił się do ogrodzenia z wściekłym jazgotem jakbym co najmniej uśmiercił jego pana. Mimo że ludojad nie był specjalnie duży, a właściwie był miniaturką ratlera szczekał głośno jakby ktoś z pepeszy wujka Andrjeja strzelał, załadowawszy pociski tyłem do przodu. No nic, ruszyłem żwawym krokiem w kierunku lasku bulońskiego, po niemal 20 minutach byłem na skraju lasu. Majestatyczne świerki kołysały się niczym zboża które...,  a je*ać to pomyślałem, co będę się rozmarzał nad majestatycznością tych drzew skoro i tak za 2 miesiące miałybyć wycięte, a poza tym pomiędzy nimi było coś o wiele ciekawszego: wymierający gatunek mrówek zielonek. Nieco podniecony wkroczyłem do lasu, starałem się odnaleźć w pamięci miejsce o którym mówił mój znajomy dzielący moją pasję... Po kilku krokach stwierdziłem, że jestem na dobrej drodze, do mrowiska powinno być około kilometra. Zmierzając w kierunku mojego celu, nagle usłyszałem dziwny szelest w krzakach i łamanie patyków, już pomyślałem, że to mój sąsiad-żul-akordeonista przemierza las w poszukiwaniu weny do swych smętnych utworów, lecz nagle tuż przede mną przebiegł dorodny jeleń, nie miałem pojęcia, że jeszcze jakieś żyją w tych lasach. Nieco się przestraszyłem lecz po chwili gdy zwierz zniknął w głębi lasu uśmiechnąłem się w duchu na myśl, że jednak natura daje sobie rade w tych nieprzyjaznych stronach. Po kilku minutach w końcu dotarłem do miejsca, w którym zielonki powinny mieć swoje gniazdo. Zacząłem się rozglądać z niecierpliwością, gdy nagle poczułem silny ból w łydce, przeraziłem się na myśl, że może to być żmija, lecz jednak gdy spojrzałem w dół nie zobaczyłem żadnego węża tylko małego robaczka uczepionego mojej nogi. Delikatnym ruchem odczepiłem od nogi coś co przypominąło mrówkę, wyprostowałem się i trzymając stwora za odwłok zacząłem mu się przyglądać. Nagle zrozumiałem, że trzymam w rękach jedną z ginącego gatunku mrówkę zielonkę, była cała zielona z resztą dlatego tak się nazywa, starała się wyrwać z mojego uśicsku miotając czułkami na lewo i prawo. Po chwili obserwacji poczułem następne ugryzienie, przez co przypadkowo upuściłem mrówkę, gdy sięgnąłem po następny okaz zielonki wbity w moją nogę zobaczyłem coś niewiarygodnego, mrówka uczepiona mojej nogi miała dwie głowy! Takiej mutacji niespotyka się od tak, delikatnie, by nie uszkodzić żadnej części owada, odczepiłem mrówkę od nogi i już chciałem schować ją w folijkę, którą miałem w kieszeni, gdy nagle poczułem straszny ból głowy i świat zawirował, a ja zdążyłem tylko zobaczyć, że mrowisko którego szukałem jest tuż pod moimi nogami...